A już na pewno skutków tych zmian nie chcą wprost łączyć z teorią o klimatycznym ociepleniu i rozpuszczaniu się lodowców. No cóż, każdy ma prawo do swoich sądów.
Przypisując sobie takie prawo także - choć w sprawach o niebo mniej globalnych - dziś chcę z niego skorzystać. Ku zaskoczeniu niektórych - nie będzie to wcale wylewanie żółci. I to w sytuacji, w której wcale niemała grupa bydgoszczan nie kryje swojej irytacji z powodu rozkopanych ulic w mieście.
Nawet gdybym chciał udawać i przekonywać, że winę za taki stan w mieście ponosi co najmniej kilku inwestorów - to nie mogę, bo wcześniej ktoś już zadbał o to, by mieszkańcy mieli jasność w tej sprawie. Na wszystkich, no dobrze - może nie na wszystkich, ale na pewno na większości tablic informujących o natężeniu ruchu w różnych miejscach w Bydgoszczy jest napisane czarno na białym ( choć tu jest raczej. na czerwono, żeby bardziej biło po oczach ) że utrudnienia w przejeździe są wynikiem prac wodociągowych.
Idąc dalej - sam jeżdżę po mieście i wiem, że w niektórych miejscach to naprawdę prawie ekwilibrystyka. I - żeby była jasność - też mi się to nie podoba. Ale żeby jednej firmie przypisywać cały paraliż miasta?
A jak tak czytam i słucham tego, co piszą i mówią "na mieście", to wychodzi, że każdy wykop w Bydgoszczy i każda dziura w jezdni to "robota" wodociągowców. Ci ostatni mają w tym spory udział, to prawda. Nie wchodzę w dywagację, czy metoda ze zbiornikami betonowymi jest lepsza czy gorsza w zamierzonej retencji opadów i roztopów -bo się na tym nie znam. Ale przyjmuje za wiarę, że skoro ktoś ten plan budowy zaprojektował, a potem ktoś zaakceptował - no to znaczy, że jest to dobry wybór.
Tym bardziej, że wspomogły tę budowę środki finansowe z Unii Europejskiej ( i to niemałe, bo grant konkursowy stanowił blisko 175 mln z kwoty niespełna 300 mln. ,bo na tyle oszacowano kwotę programu budowy i przebudowy kanalizacji deszczowej i jej dopasowania do zmian klimatycznych w Bydgoszczy).
Nie ma więc chyba dzisiaj sensu zastanawiać się nad tym czy w ogóle warto się było za tę deszczówkę w mieście zabierać i czy nie można było tego zrobić inaczej? Zwłaszcza, że Unia każdą podarowaną złotówkę ogląda kilka razy, zanim zaakceptuje jej wydanie na ważny społecznie cel.
Nie ma też co wracać do początków budowy i do tego dlaczego pierwszy wykonawca nie sprostał wyzwaniu i trzeba go było z budowy wyrzucić. O skutkach tego "wydarzenia" zapewne zdecyduje sąd. Dziś - mamy to co mamy. Wodociągi do końca ubiegłego roku miały zakończyć budowę swoich zbiorników i kanałów retencyjnych tak, by wszystkie samodzielnie były w stanie działać. Było tego łącznie chyba ponad sztuk, jeśli dobrze pamiętam. Gdyby tak się nie stało trzeba by ten unijny grant zwrócić! I to dopiero byłby dramat. Rozpoczęte budowy trzeba by było przerwać, rozkopane ulice - pozostawić rozkopane, i czekać na cud, że ktoś wyłoży tę "resztę" pieniędzy na dokończenie projektu.
Ktoś by zapytał - jak to możliwe? Przecież Bydgoszcz nie pierwszy raz firmuje nowatorski projekt inżynierski i jak dotąd zawsze - nie licząc drobnych potknięć po drodze - wychodziła z takich zmagań zwycięsko. Tak więc tu nie można było dopuścić do takiej wtopy.
Rozpoczęła się więc walka z czasem. Termin na zakończenie wszystkich prac był wyjątkowo krótki. Nie więcej niż 8 miesięcy. Szaleństwo wiązało się z ryzykiem, bo nikt nie potrafił zagwarantować powodzenia w całości.
Dziś już wiadomo, że żadnych pieniędzy nie będziemy musieli Unii zwracać. A to była największa obawa wszystkich, którzy się tego zadania podjęli. W każdym niemal tekście o wodociągach pojawiało się pytanie: czy nie stracimy unijnych pieniędzy? No i nie straciliśmy, bo kwartet w składzie : wodociągi ,drogowcy , wykonawcy i Miasto zadbał o to, by współpraca doprowadziła do szczęśliwego końca.
Tyle, że teraz jakoś rzadko kto cieszy się z tego, że nie zmarnowaliśmy pieniędzy, a wyzłośliwia się nad tym, że miasto jeszcze rozryte i ulice nieprzejezdne...
Jak w każdym tego typu przedsięwzięciu trzeba się było liczyć z tym, że przytrafią się jakieś potknięcia. I tu też ich nie zabrakło. Bo rzeczywiście nie zostało odtworzonych kilka wrażliwych z punktu widzenia drogowców ulic, bo niektóre z nich są nadal nieprzejezdne, bo brakuje gdzieś znaków i informacji o tym kiedy wszystko wróci do normalności. I oni często posługują się przenośnią, że z tego tytułu krew ich zalewa...
Ale tak sobie myślę, że to już jest zdecydowanie bliżej niż dalej. Pokazało się słońce, zmarzlina w gruncie odpuściła, robotnicy znów wzięli się za roboty, za chwilę dostaną pierwszy tym roku asfalt i powoli zakończą roboty.
No prawda, że gdyby grudzień zamienił się z początkiem lutego, to pewnie dziś już wszystkie ulice ...zapomniałyby o utrudnieniach. Stało się inaczej.
Chociaż wiem też, że w Bydgoszczy jest sporo takich miejsc, w których mieszkańcy nie mogą się doczekać, żeby ich ulice rozkopać, zbudować w nich kanał czy zbiornik na opady, bo ich zdecydowanie częściej zalewa wielka woda...niż krew
Napisz komentarz
Komentarze